Panning - sztuka złapania ruchu
- Aldona Dmowska
- 19 sie
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 20 sie
Od jakiegoś czasu, kiedy tylko mam okazję, próbuję swoich sił w panningu. To jedna z tych technik fotografii, która od razu dodaje zdjęciom życia. Niby wygląda banalnie – ktoś jedzie, ja naciskam spust migawki – ale w praktyce to niezła gimnastyka cierpliwości i refleksu.
Czym właściwie jest panning? Najprościej mówiąc: to złapanie obiektu w ruchu w taki sposób, że on sam jest w miarę ostry, a całe tło za nim „płynie”. Dzięki temu zdjęcie nie jest statyczne, tylko od razu czuć w nim prędkość, energię i kierunek. To taka fotografia, która oddycha ruchem.
Cała magia polega na tym, żeby poruszać aparatem dokładnie tak, jak porusza się obiekt. Śledzę rowerzystę czy biegacza, trzymam go w wizjerze i staram się, żeby mój ruch aparatem był płynny, równy, nie szarpany. To trochę jak taniec – moje ciało i aparat idą za tym, kogo fotografuję. I dopiero wtedy naciskam migawkę. Ważne, żeby nie zatrzymywać ruchu od razu po kliknięciu, tylko prowadzić aparat jeszcze kawałek dalej – to daje większą szansę, że obiekt zostanie wyraźny, a tło pięknie się rozmyje.
Łatwo to wszystko opisać w teorii, ale w praktyce… bywa różnie. Dla mnie to wcale nie jest takie proste. Czasem potrafi mnie nieźle sfrustrować, bo niby wiem, co robić, a efekt i tak nie wychodzi tak, jak bym chciała, a mnie po setnym zdjęciu krew zalewa... ale właśnie to sprawia, że każde udane ujęcie cieszy podwójnie.
Przy panningu trzeba się pogodzić z tym, że 99% zdjęć wyląduje w koszu. Wystarczy, że jedno na sto ujęć wyjdzie – i już czuję satysfakcję.
Panning to zdjęcia z charakterem. Zwykły rowerzysta sfotografowany na ulicy to tylko rowerzysta. A kiedy dodasz panning, nagle widać wiatr, prędkość, kierunek. Zdjęcie staje się historią, a nie tylko rejestracją chwili.
Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że nigdy do końca nie wiem, jak dane zdjęcie wyjdzie. To trochę jak loteria – naciskam spust i dopiero na ekranie aparatu odkrywam, czy wyszło arcydzieło, czy kolejna porażka.
Czasem też mam ubaw z reakcji ludzi. Stoję z aparatem przy drodze, celuję w rowerzystów czy biegaczy, a oni patrzą na mnie podejrzliwie – jakbym co najmniej radar ustawiła 😅 Ale kiedy później widzę efekt, mam ochotę pokazać im zdjęcie i powiedzieć: „No widzicie? Warto było!”.
Trochę też widzę w tym podobieństwo do życia. Trzeba się dostroić do czyjegoś tempa, złapać rytm i podążać razem. Jak się spieszysz albo szarpiesz, wszystko się rozjeżdża.
Na razie traktuję to jako trening i odskocznię od mojej standardowej tematyki zdjęć. Czasem wychodzi ostro tam, gdzie trzeba, a czasem nie, ale w tym właśnie jest cała frajda. Bo przy panningu człowiek się nie nudzi. To nie jest fotografia „na łatwiznę”. Tu każda próba to lekcja – i dla ręki, i dla oka, i dla wyczucia chwili.
Kiedy trafi się udane ujęcie, czuję, że złapałam kawałek ruchu i ubrałam go w kadr. Spróbujcie sami – zobaczycie jak to wciąga! I uwaga: bardzo szybko można zapełnić kartę pamięci. Ja już nieraz wracałam do domu z pełną kartą i pustą baterią – ale z bananem na twarzy.
•●•●•●•●•●•●•●•●•●•●•
„Ostrość to sprawa drugorzędna. Ważniejsze jest to, co zdjęcie ci mówi.”
Peter Lindbergh




































Komentarze