Malowanie światłem
- Aldona Dmowska
- 12 lut
- 2 minut(y) czytania
Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie, żeby pobawić się długim czasem naświetlania w miejskim klimacie. Miałam przed oczami te smugi świateł, ruch uliczny zamieniony w malarskie linie i postać, która w tym wszystkim trwa jakby w innym wymiarze. No i w końcu – zrobiłam to!
Katowice nocą to idealna miejscówka na takie eksperymenty. Mnóstwo świateł, tramwajów śmigających jeden za drugim, a do tego odbicia w witrynach i lśniące od lamp chodniki. Wszystko to stworzyło piękną, dynamiczną scenę, która dosłownie malowała się na zdjęciach. Dzięki opanowaniu Roberta udało mi się uchwycić dokładnie to, co chciałam – kontrast między ruchem miasta a statyczną postacią, która w tym wszystkim wygląda jak wyjęta z innego świata.
Techniczna strona magii – eksperymentowanie do skutku
Fotografowanie z długim czasem naświetlania to trochę jak gra w ruletkę – nigdy do końca nie wiesz, jaki efekt otrzymasz. Każde zdjęcie to eksperyment, bo ruch świateł za każdym razem układa się inaczej.
Czas naświetlania – kluczowy element. Przy zbyt krótkim czasie nie ma smug, przy zbyt długim tło robi się zbyt chaotyczne. Większość zdjęć powstała na czasach między 1 a 4 sekundy.
Statyw? Koniecznie! – przy dłuższych ekspozycjach statyw był obowiązkowy, ponieważ ultra ciężko utrzymać nieruchomo aparat przez kilka sekund.
Światło otoczenia – latarnie, reflektory, odbicia w szybach – wszystko miało znaczenie. Musiałam pilnować, żeby nie przepalić zdjęcia, ale jednocześnie zachować ten nocny klimat.
Mnóstwo prób! – To nie jest typ sesji, gdzie ustawiasz modela, pstrykasz i masz efekt. Czasami kilka minut czekaliśmy na idealnie przejeżdżający tramwaj albo odpowiednią smugę świateł w tle.
Próba ze sztucznym ogniem – lekcja cierpliwości
Jednym z pomysłów było dodanie do sesji trochę ognia! Dosłownie. Wyciągnęliśmy zimne ognie, zamocowaliśmy na sznurówce i Robert delikatnie próbował nim kręcić, aby uzyskać efekt świetlnych kręgów. W teorii – super pomysł. W praktyce – no cóż… Każdy, nawet delikatny ruch ręki sprawiał, że twarz Roberta wychodziła na zdjęciu poruszona i nieostra. A że ekspozycja trwała kilka sekund, to efekt końcowy bardziej przypominał ducha niż ostro zarysowaną twarz.
Z jednej strony to trochę frustrujące, ale z drugiej – to właśnie w fotografii jest najlepsze. Próby, błędy, poprawki i nieprzewidywalne efekty, które mogą się okazać albo totalną klapą, albo czymś niesamowitym. Tym razem się nie udało, ale już wiem, jak podejść do tego następnym razem.
Jak na pierwszy raz - sztos!
Nie będę ukrywać – jestem mega zadowolona! To była moja pierwsza taka sesja i serio, jak na debiut, wyszło lepiej, niż się spodziewałam. Długi czas naświetlania daje tyle możliwości, że czuję, że dopiero się rozkręcam. A najlepsze? Za miesiąc idę na warsztaty z "malowania światłem", więc nowe pomysły na zdjęcia i jeszcze więcej efektów WOW!
To był jeden z tych wieczorów, po których wracasz do domu z uśmiechem i myślisz: "No dobra, to co dalej?" I właśnie to w fotografii uwielbiam najbardziej – ciągłe odkrywanie nowych rzeczy.
Poniżej przedstawiam Wam moje efekty z tej niezwykłej sesji, zarówno te udane jak i nie.
•●•●•●•●•●•●•●•●•●•●•
"Fotografia to sztuka zatrzymywania czasu, ale czasem warto pozwolić mu płynąć i zobaczyć, co z tego wyjdzie."
Ekstra!!! Oddaję się do dyspozycji przy następnych próbach 😀