Ślad, który zostaje. Między skórą, a światłem.
- Aldona Dmowska
- 18 kwi
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 2 maj
Niektóre rzeczy się planuje. Inne po prostu się dzieją — bo muszą. Tak było z tą sesją. Z całym tym dniem, który zostawił ślad. I na mojej skórze, i w głowie.
Feniks pojawił się na moim ramieniu w kwietniu 2025 roku. Ale ta historia zaczęła się dużo wcześniej — od zaufania. Do Marka, jego pomysłów i jego ręki. To on, odkąd poznaliśmy się dzięki mojemu bratu w 2021 roku, stopniowo tworzył mapę mojego ciała — z chabrów, maków, niezapominajek, słoneczników i Mózga (z bajki Pinky i Mózg) — to wspólny tatuaż z moim bratem, którego zdobi Pinky, z przymrużeniem oka i dużym sentymentem. Każdy z moich tatuaży to zatrzymany moment. Moje wspomnienie, które nie blaknie.
Feniksa planowałam długo, ale musiał nadejść odpowiedni moment wewnątrz mnie na ten tatuaż. Przyszedł w idealnym czasie. Po prostu czułam, że to już.
Tatuowanie zawsze mnie boli. Czasem bardziej, czasem mniej. Ale z Markiem zawsze jest też śmiech, rozmowy, absurdalne żarty i chwile ciszy. Ten dzień był jednak inny. Był tam z nami też Robert z aparatem.
Tego dnia było wszystko to, co zwykle z Markiem: projektowanie, rozmowy, żarty, śmiech przez łzy i maszynka, która równo szła po skórze. To rytuał, który już dobrze znam i który daje mi spokój. Wiem, że Markowi mogę w pełni ufać.
Gdzieś między jedną a drugą linią tuszu, Robert chodził z aparatem. Cicho. Bez presji. To świetny fotograf, który potrafi w ciekawy, nienachalny sposób pokazać na zdjęciach zwykłe rzeczy — tak, że nagle nabierają większego znaczenia. Poprosiłam go o kilka zdjęć na pamiątkę dla mnie i dla Marka, który właśnie otworzył swój salon.
Nie było pozowania ani scenariusza. Tylko ten moment: ja, Marek, maszynka i obiektyw. I to, co się dzieje między nami. Robert uchwycił dokładnie to, na czym mi zależało — zabawne spojrzenia, miny, rozluźnienie, zmarszczone brwi, skupienie, śmiech, mój upór mimo bólu. A potem dał mi te kadry. I wtedy zobaczyłam coś więcej. Pamięć.
Zwykle to ja trzymam aparat. Tym razem musiałam odpuścić kontrolę, zaufać czyjemuś spojrzeniu — i po prostu być. W tym roku robię to coraz częściej — staję po drugiej stronie obiektywu. Nie jest to dla mnie proste. Ale może właśnie dlatego tak bardzo to lubię.
Tatuaże noszę na sobie. Zdjęcia — noszę w sobie. Jedne i drugie przypominają mi, że ważne rzeczy dzieją się często po cichu. W prostych gestach. W obecności. W relacjach.
Dlatego ten dzień chciałam opisać. Nie dlatego, że był przełomowy. Ale dlatego, że był prawdziwy. I zasłużył, żeby zostać.
Jeśli ktoś z Was szuka artysty, który nie tylko tatuuje, ale buduje zaufanie — z całego serca polecam Marka.
Tatuaż wykonał: Marek Wyrwich – studio tatuażu ul. Plac 11 Listopada 5/7, Siemianowice Śląskie – instagram @mark.ink
Zdjęcia: Robert Lutecki – instagram @rl_fotosession
•●•●•●•●•●•●•●•●•●•●•
„Fotografia to sztuka dostrzegania rzeczy niewidzialnych dla innych.”
T. Adams
Comentários